Idę za ciosem…

02/04/2016 Autor waldek 1

U sportowców na dobre rozkręca się sezon startowy. Kalendarze wypełnione po brzegi, a kolejne pojawiające się imprezy czy “okazje” we wzięciu udziału w czymś fantastycznym (był niedawno do zgarnięcia pakiet na Ultra Crete) powodują spore zamieszanie i kombinacje, co i jak przełożyć, żeby pasowało.

U mnie kalendarz został zaplanowany już dawno temu, mam tylko wakat na lipiec, bo trochę się wahałem nad Triathlonem w Gdańsku, w którym nie wezmę jednak udziału. Jest jeszcze trochę czasu na podjęcie ostatecznej decyzji, czy poniewierać się lokalnie, czy pojechać na południe Polski po punkty.

Moje starty zostały w tym roku zaplanowane tak, aby wziąć udział w przyszłym roku w moim wymarzonym biegu w Tatrach. Posiadane punkty powoli się przeterminowują, cały zeszły sezon nie biegałem po górach, a organizatorzy podnieśli poprzeczkę (mam  wymagane minimum, ale wiadomo…)

Jeśli chodzi o moje dotychczasowe starty, to wydarzyło się od początku roku sporo fajnych rzeczy i nie ukrywam, że mam ambicje aby dobra passa trwała nadal. Sezon został podzielony na dwie części, ta do triathlonu w Suszu, który będzie dla mnie pierwszym i zarazem najważniejszym startem triathlonowym w tym sezonie. Druga część nastawiona została na bieganie długodystansowe z finałem  na ŁUT 150. Ciężko mi to wszystko ogarnąć i trenować do szybkich startów i tych wytrzymałościowych, więc musiałem pójść na kompromisy i trochę półśrodki.

Mam za sobą dwa ważne starty i oba ukończone powyżej oczekiwań. Nie dziwiło by mnie to, gdybym solidnie na nie pracował, gdybym się pod nie przygotowywał, ale skłamałbym, że tak faktycznie było. Coś tam robiłem, ale to nie było to, co być powinno. Rozkminiałem troszkę o tym i wniosek właściwie nasuwa się jeden: Wszystko przez rywalizację 18procent, dzięki której już trzeci miesiąc trzymam dietę bezbrowarną :)

Zrzuciłem parę kilo (tak tak, miałem z czego schodzić), zmieniłem trochę nawyki żywieniowe, co zapewne przełożyło się na szybsze bieganie. Pracuje też nad mentalna strona biegania, ale bez obaw, nie medytuje, nie mebluje chaty pod fengshui – po prostu odrobinę bardziej się katuje niż ostatnio.

12719135_1127790687239408_4068678354060380740_o

I właśnie w tym celu postanowiłem, że podejdę do kolejnego wyzwania, którego nigdy nie udało mi się zrealizować. Chciałbym zostać w końcu harpaganem przez duże H. Sprawa jest prosta, trzeba tylko pokonać przynajmniej 100km , znaleźć wszystkie punkty zaznaczone na mapie i wrócić do bazy w czasie poniżej 24 godzin. Idę tam, nie po to, aby się ścigać czy walczyć o miejsce. Idę tam tylko i wyłącznie po to, aby ukończyć. Przy okazji będzie to doskonały trening dla głowy przed ŁUT150 oraz sprawdzian żywieniowy dla organizmu.

Zatem organizuje konkursik z jak zawsze prostymi zasadami.

  1. Typujemy czas na mecie (musi być poniżej 24h, można głosować na DNFy – nie ukończenie zawodów). Głosujemy w komentarzu pod tym wpisem na blogu, zatem zostawcie prawidłowy adres email do siebie !
  2. Przelewamy piątaka (lub więcej) na Fundację Dorotkowo (opcja niewymagana, ale mile widziana) za pomocą tego linku : http://pomagam.pl/18procent

Osoba, która wytypuje najtrafniej (w przypadku głosowania na DNF i takiego wyniku, będziemy losować) wygrywa książkę, której jeszcze nie ma opowiadającą historie kultowego biegu Rzeźnik. Można głosować do 15 kwietnia do godziny 21:00. Dla osób niezorientowanych mała podpowiedź – H46 ukończyłem w czasie 9,5 godziny, ale należy pamiętać, że trasa była dwukrotnie krótsza.

http://www.galaktyka.com.pl/product,,785,51.html.

Nagroda zostanie wysłana, jak tylko książka będzie dostępna (podobno na Rzeźnika 2016)

Przy okazji chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do akcji 18procent. Uzbieraliśmy już bardzo pokaźną sumę, ja dzięki temu łapię formę, a  Marek przygotowuje się do treningów dla MOW. Dziękujemy także tym, którzy śledzą nasz fanpage i biorą udział w konkursach, mamy nadzieję że nagrody się podobają :)