
Rowerowo
14/04/2015Bez kitu ostatnie tygodnie to była jakaś masakra. Jestem już tak zmęczony brakiem słońca, że zacząłem wracać do zdjęć ze słonecznych wakacji. Ta ciągła szarówa potrafi nieźle wymęczyć człowieka. Niech sobie jest zimno, niech nawet czasem pada – ale bez przesady, trochę słońca to nam się chyba należy ?
Szybka weryfikacja prognoz pogody na nadchodzący weekend. W sobotę ma być 17 stopni i masa słońca, czaicie to ? Ja już wiem co będę robił z rana i nikt mnie nie zatrzyma. Bardziej odpowiadałaby mi niedziela, ale ma być chłodniej.. no ale to może się pozmieniać.
No i się wybrałem na sobotnie pojeżdżenie jak ten ostatni osioł. Dokument ze zdjęciem, bidon picia, żel w kieszeni, telefon i takie tam. Pogoda w końcu się nad nami zlitowała i było bardzo przyjemnie. Do czasu. Na 50-tym kilometrze skończyło się picie w bidonie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie mam ani gotówki, ani karty płatniczej ze sobą. Postanowiłem powoli wracać, a słoneczko grzało coraz bardziej. 20km od domu zacząłem rozważać opcję czy nie podjechać do kogoś znajomego po wodę :), ale z drugiej strony to tylko 20 km od domu…
10km później wpadłem na ścianę. Nie dosłownie, ale taką maratońską zwykła ścianę energetyczną. Tyle, że na rowerze. Było źle. Wciągam żel, ale nie popijany nie zadziała tak szybko jak powinien – w poszukiwaniu wody zaliczam hipermarket. Jestem energetycznym wrakiem. Wtedy jak na ironie przypomniały mi się słowa Gosi z ostatnich konsultacji : Pamiętajcie, rower to czas na to aby się napić i najeść :D
20 minut później już było dobrze. Przy okazji chciałem wspomnieć kilka słów o żelu jaki wciągnąłem. Był to truskawkowy Fitness Authority z kofeiną w saszetce. To drugi żel po ALE, który wchodzi bez popijania. Przyjemny smak, niezbyt słodki, bardzo owocowy – jestem nim zachwycony. I co najważniejsze – działa.
Wczoraj mieliśmy pierwszy trening rowerowy w terenie. I w sumie nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, ze trasa na i z treningu + sam trening to moim przypadku prawie 70km.
A co na pozostałych frontach ?
Na basenie, jak sobie przez pierwsze 15 min rozgrzewki popływam żabą – to moje. Do końca treningu cały czas wałkujemy kraula. Ćwiczenia różne, najróżniejsze. Z deską, bez deski, na wodzie, pod wodą, na grzbiecie i normalnie z twarzą w wodzie. Cera moja nigdy nie była tak gładka :D a stopy tak wymoczone. No, ale widać także małe postępy.
Jeśli chodzi o bieganie, to wstyd się przyznać, ale zupełnie się zapuściłem w tej materii. Realizuje solidnie jeden trening w tygodniu, w środy. Staram się solidnie wykonać to, co trener każe :D, czasem od święta idę na chwilkę pobiegać po osiedlu lub lecę jednego dnia do pracy na nogach.
Nie wiem jak to się stało, ale zupełnie przypadkowo w maju jestem zapisany na 3 starty : 2 maja półmaraton – plan zrobić życiówkę [obecnie 1:36] i jeśli się nie zniszczę na treningach, to wydaje się to być całkiem realne. Tydzień później jest drugi bieg w cyklu GPX Gdyni. Teoretycznie w tym właśnie biegu powinienem złamać 40 min / 10 km. Ale to się nie uda, zdecydowanie nie jestem przygotowany, a 17 maja miałem zrobić coś, co brzmi jak ponury żart – pobiec maraton w czasie poniżej 3h:30m. Hahaha…
Do najważniejszego startu tego sezonu pozostało 120 dni. Dużo?
Mało. Bardzo mało. Im bliżej godziny zero tym większe strachy wyłażą.
Wygrałem ostatnio (a co !) wejściówkę na przedpremierowy pokaz filmu ” Ze wszystkich sił”. Fabuła filmu raczej przewidywalna, ale film broni się grą aktorów, muzyką i zdjęciami wykonanymi w bajecznych sceneriach. Ogólnie polecam, dam 6,5/10.