
Triathlon Gdańsk 2015 1/4 IM
22/07/2015Zastanawiałem się, jak podejść do tego wpisu. Z jednej strony zwyczajne zawody, z drugiej strony coś znacznie więcej – zakończenie pewnego etapu, który trwał osiem miesięcy i był czymś zupełnie nowym w moim życiu i wiele zmienił. To było zwieńczenie akcji “Aktywuj się w triathlonie”.
Posumowaniu akcji poświęcę osobny wpis, bo jest co opowiedzieć, a ten przeznaczę na zwykłą relację z zawodów.
Niesamowite jest jak życie może nas zaskoczyć. “Nigdy nie mów nigdy” okazało się być czymś namacalnym, a nie tylko powtarzanym frazesem. Taka właśnie refleksja przyszła do mnie, kiedy w niedzielny poranek wyciągałem rzeczy z torby i organizowałem się w strefie zmian. Zapowiadał się piękny dzień. Za ogrodzeniem strefy zmian leniwie kręcili się spacerowicze i przyglądali się przygotowaniom zawodników. Od czasu do czasu, ktoś kogoś nawoływał, ktoś robił komuś zdjęcia. Jakbym się przeniósł w czasie. Rok temu to ja stałem z aparatem po drugiej stronie ogrodzenia i przyglądałem się z zaciekawieniem, jak zawodnicy przygotowują się do zawodów. Triathlon był dla mnie egzotycznym sportem, nie rozumiałem wszystkiego co widziałem. Nie wiedziałem, po co robi się niektóre rzeczy. Prawdę mówiąc nie znalem nawet za bardzo dystansów jakimi definiuje się zawody. 1/4 IM, doczytałem gdzieś ze to 950m pływania, 45 km jazdy rowerem a potem 10km z małym haczykiem biegania. Zresztą, historia tego dnia, gdy przyjechałem obejrzeć triathlon była tematem pracy konkursowej na łamach triathlonsport.pl. Gdzieś tam w głębi duszy tego dnia zostało zasiane ziarenko pod nazwą “a może by tak kiedyś….”
Wracając do zawodów. Pobudka o 6:00, procedura startowa, wszystko przygotowane dzień wcześniej, o 7:00 wyruszamy na miejsce. Słoneczko świeci, zapowiada się ładny dzień, ale prognozy straszyły dzień wczesniej deszczem od godziny 14:00. Nie martwi mnie to, do tego czasu powinno być już po wszystkim. Przed godzina ósmą byliśmy już w strefie odprawiając rytuały wizualizacyjno-przygotowawcze. Tym razem jest prościej, bo już raz to przerabiałem. Z racji dwukrotnie większego dystansu doszedł element, pod tytułem śniadanie. Dwa żele w pas z numerem, jeden na wszelki wypadek w kieszonkę stroju, ale dopiero po wodzie, wiec wkładam go kasku. Na ramę przyklejam tabletki GT. Reszta bez zmian, na kierownicę żółty ręcznik w celu oznakowania i gdyby okazało się, ze muszę płukać stopy z piasku, choć wybieg z wody jest długi i wyłożony sztuczną trawą. Ale wiadomo, lepiej mieć niż nie mieć. Pianka, oksy i czepek w garść, kask z numerem na rower, buty ze skarpetkami w koszyk. I buff. Tyle.
Reszta w torbę, fota na pamiątkę i graty do depozytu. Idziemy obejrzeć trasę pływacką. Na pierwszy rzut oka, wygląda na więcej niż 950m, ale to wina perspektywy. Do tej pory oglądaliśmy trasę z wody, a nie z molo. Wbijamy się w pianki i idziemy zgodnie z sugestiami trenera zobaczyć sytuacje z wody. Mnie przede wszystkim bardziej zależy na rozpływaniu się. W Suszu popełniłem błąd i do wody wszedłem zbyt późno i nie udało mi się rozpływać przed startem. Woda wydaje się być bardzo zimna, ale za to bardzo czysta i przejrzysta. Może to kwestia padającego światła – do tej pory pływaliśmy wieczorami.
fot. fot mosir.gda.pl
Chwilę później sędziowie zaczynają wywoływać zawodników na brzeg. Od tej pory obowiązuje zakaz wchodzenia do wody. Przechodzimy przez mate zliczająca zawodników i ustawiamy się w strefie startowej. Wąsko dosyć, ale nie ma żadnego znaczenia. Woda, to nie mój żywioł. Lekcje odrobione po Suszu – wiem gdzie moje miejsce. Mam swoją strategię. Z dala od pralki, z dala od bojek nawrotowych. Tony nerwowo pyta co 20 sekund “Która godzina?” wywołując salwy śmiechu. Tylko Arkowi nie jest do śmiechu. Właśnie urwał się pasek przy jego okularach, ale jakoś go przyplątał. W tym całym zamieszaniu nie usłyszeliśmy odliczania i wystrzału do startu. Pierwsze rzędy ruszyły do wody a tylne pytają “to już ??” i lecą za nimi. Wchodzę spokojnie do wody, nie robię delfinków, nie rzucam się, przede mną i tak są ludzie. Uciekam na lewą stronę. Pierwsza boja do minięcia prawą ręką. Kilka osób ma podobna strategię. Nikt z nas nie chce aby mu przeszkadzać i nie chce nikomu przeszkadzać. Ruszamy, pierwsze metry rozdajemy sobie wspólnie lekkie kopniaki negocjując w ten sposób przestrzeń w wodzie. Po kilkunastu metrach, każdy znalazł swoje miejsce. Płynę swoje spokojnie – szarpiąc się zyskam minutę albo dwie, ale stracę zbyt wiele sił. Miejsca mam sporo wiec robię mocne ruchy i długo wyleguję. Sytuacja w wodzie jest zupełnie odmienna od tego, co przezywałem w Suszu. Rozglądam się, przede mną sporo zawodników, do tyłu nie patrzę. Płynę prawie cały czas z lewej strony “peletonu” robiąc swoje. Boje nawrotową mijam szeroko, ale kolejną będzie trzeba minąć drugim ramieniem, postanawiam nie czekać do końca tylko zmieniać powoli stronę peletonu, żeby znów “zaliczyć” boję po zewnętrznej. Chwilowo wpadam w kocioł, zawodnik przede mną walczy w wodzie , ale z nawigacją słabo, bo płynie raz w lewo, raz w prawo, zacząłem go podejrzewać, ze robi to specjalnie, abym nie mógł go wyprzedzić. Trudno, uruchamiam tajną broń – przechodzę do kraula, siedem solidnych machnięć i mam delikwenta za sobą, wracam do żaby. Spokojnie, płynę swoje. Ostatnią boje biorę łukiem i kraulem walę do brzegu. Wychodzę na 277 pozycji po niecałych 20min. (95% trasy zrobione żabką).
W strefie zmian błysk. Pianka, skarpetki, buty, żel w kieszeń, numer startowy, oksy i zapinam kask. Rower pod pachę i wio. T1 w 3minuty i 3 sekundy.
fot. argonaut.gda.pl
Za belką wymijam biegiem tych co zatrzymali się zaraz za nią a teraz walczą z zapinaniem butów i dopiero wtedy wskakuje na rower. Przerzutki ustawione na miękko wiec od razu jestem gotowy do jazdy. Pierwszy kilometr do droga dojazdowa, jest ciasno i gęsto wiec zupełnie spokojnie. Pierwsze okrążenie właściwie cały czas z lewej wyprzedzam. Nie znam trasy wiec lecę zachowawczo, szczególnie na ostrych zakrętach. Kolejne okrążenia dosyć mocno, ale w pamiętam cały czas, że czeka mnie ponad 10km biegu. Na rowerze śniadanie – żel (już drugi, pierwszy przed pływaniem) i staram się pić. Często i małymi łykami. Od trzeciego okrążenia lecieliśmy już bez większych przetasowań. Na dojazdówce do T2 na chwilę przestaje pedałować … i łapie mnie skurcz w łydę. Pięknie! Zaczynam delikatnie kręcić, mięsien odpuszcza, a zeskakując z roweru uważam, żeby mnie znów nie chwycił. Po kilku krokach łyda się rozluźnia. Trochę się zakręciłem ze swoim miejscem w T2 i wyszukiwałem go wcześniej niż był. Nauczka, aby strefę zmian oglądać z dwóch stron – z wejścia i wyjścia. Rower kończę po 1h:14m:58s (121 m-sce)
Wieszam rower, kask w dół, buff w dłoń, numer startowy przekręcam już w biegu. T2 w 1m i 13 sek
fot. argonaut.gda.pl
Buff cały mokry, ociekająca pianka zmoczyła go dokumentnie. W sumie to nawet się ucieszyłem, że założę na głowę coś mokrego. Na początku trasy biegowej, a zarazem blisko mety ostro kibicuje mi rodzinka i znajomi, to niesie! Staram się złapać rytm, nie jest to łatwe po rowerze, po kilometrze zaczyna być dobrze, ale tempo 4:20 jest zbyt mocne. Trasa biegowa po Parku Regana kręta, betonowo szutrowa, ciepło, ale część trasy na szczęście w cieniu. Na pierwszej pętli biorę wodę z punktu i oblewam głowę. Zaczynam żałować tego, bo buff poprzednio zmoczony był morską wodą, która teraz zalewa mi twarz. Trudno, już raz znosiłem dzisiaj morską wodę. Na drugiej pętli wyszło zmęczenie. 7-my kilometr był najtrudniejszy. Niby do mety blisko, tak daleko jednocześnie. Staram się przez jakiś czas lecieć za Mariuszem, ale szybko mi przechodzi :) wola walki w takim tempie. Nie moja liga. Przed samą meta zbieram resztki sił i delikatnie przyspieszam.
Na metę wpadam po 2h:25m:45sek na 132 m-scu open. Bieg na dystansie 10.55km zajął mi niecałe 46 min (134m-sce)
Dziś przeglądając wyniki zdałem sobie sprawę, że wyprzedziła mnie tylko jedna dziewczyna i była nią Paulina Załucka, która była naszą trenerką podczas akcji Aktywuj się w triathlonie. Ja zaś byłem 5-ty z “Aktywnych”, co cieszy, ekipę mieliśmy naprawdę mocną i myślałem, że będzie więcej aktywnych przede mną na mecie.
fot. argonaut.gda.pl
Statystka :